niedziela, 21 września 2014

MECZ

Zakodowane mecze oglądałem pierwej w ten sposób, że puszczałem sobie w kompie relację tekstową, a jako ścieżkę dźwiękową transmisję z komentarzem arabskim. Oglądać się tej transmisji nie dało, bo ekran zasłonięty był różnymi "Downolad", "Play now", "Watch", "Wygrałeś milion" - a jak się na to kliknęło, to albo była transmisja ligi kuwejckiej, albo propozycja wysłania esemesa.  
Ale w końcu przyszedł półfinał. Co było robić? - postanowiłem pójść do knajpy, gdzie jest transmisja odkodowana. W pierwszej nie można było wetknąć przysłowiowej szpilki, że się tak wyrażę, ale za to w drugiej załapałem się na stojące miejsce pod ścianą.

Ponieważ grali z Niemcami - przygotowany byłem na okrzyki zgromadzonych w rodzaju "Szwaby!", "Helmuty!", "Hende hoch!", odśpiewywaną społem "Rotę" ("nie będzie Niemiec pluł nam w twarz...") itd. A tu nic - bardzo grzecznie. Widocznie większość kibiców arbajtowała tam, gdzie im becalowali.  Za to sędzia wzbudzał agresję - bo Francuz. "Ty żabojadzie!", "Ty pedale", "Ty francuska cioto" - tak komentowano jego rozstrzygnięcia czelendżów.
Ponieważ był to bar, wypadało zamówić przynajmniej jedno piwo, co grzecznie zrobiłem. Ale nie wszyscy zgromadzeni. Otóż większość w przerwach pomiędzy setami odpalała po secie z położonego vis a vis nocnego sklepu alkoholowego. Wyjaśnię tę grę językową: kupowali po pół litra na trzech, czterech, szybkie obciągnięcie z gwinta i dalej oglądać mecz.
Nie wszyscy byli jednakowo zainteresowani meczem. Prym w niezainteresowaniu wiodła pewna dama (jedna z dwóch niewiast na sali) w różowym moherze. Nie jestem w stanie zacytować jej bon-motów, ale jeden zapamiętałem: "O kurwa, Robercik w damskich stringach chodzi!" No to odruchowo spojrzałem w jej stronę i zobaczyłem męskie pośladki za szybą baru szybko zasłaniane ubieranymi spodniami. A pewien dziadek ocknął się i zaczął krzyczeć: "Cracowia, Cracowia! Jebać Wisłę!". "Pierdol się, ty Żydzie" odpowiedziano mu z końca sali. Na to ze środka sali: "Mecz Cracowii jest w przyszły piątek!" - i obaj adwersarze się uspokoili.  
Na końcu wspólne odśpiewanie: "Polska białoczerwoni... " i wtedy uderzyło mnie TO. Zapach. Z rozwartych gęb zapach popsutych zębów, z otwartych jam ustnych zapach nabrzmiałych  ropą wrzodów, marskich wątrób i gnijących trzustek, co przez te otwarte szeroko gęby prawie że można było zobaczyć.  I zapach niemytych ciał i przepoconych ubrań jako appendix.

Po powrocie do domu natychmiast wskoczyłem do wanny, żeby zrzucić z siebie zapach i - metaforycznie rzecz ujmując - zmyć z siebie powłokę tej wspólnoty, wewnątrz której chcąc nie chcąc tkwię. A sam mecz bardzo mi się podobał. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz