Zakodowane mecze oglądałem pierwej w ten sposób, że puszczałem
sobie w kompie relację tekstową, a jako ścieżkę dźwiękową transmisję z
komentarzem arabskim. Oglądać się tej transmisji nie dało, bo ekran zasłonięty
był różnymi "Downolad", "Play now", "Watch", "Wygrałeś
milion" - a jak się na to kliknęło, to albo była transmisja ligi kuwejckiej,
albo propozycja wysłania esemesa.
Ale w końcu przyszedł półfinał. Co było robić? -
postanowiłem pójść do knajpy, gdzie jest transmisja odkodowana. W pierwszej nie
można było wetknąć przysłowiowej szpilki, że się tak wyrażę, ale za to w
drugiej załapałem się na stojące miejsce pod ścianą.
Ponieważ grali z Niemcami - przygotowany byłem na okrzyki zgromadzonych
w rodzaju "Szwaby!", "Helmuty!", "Hende hoch!", odśpiewywaną
społem "Rotę" ("nie będzie Niemiec pluł nam w twarz...") itd. A
tu nic - bardzo grzecznie. Widocznie większość kibiców arbajtowała tam, gdzie
im becalowali. Za to sędzia wzbudzał
agresję - bo Francuz. "Ty żabojadzie!", "Ty pedale",
"Ty francuska cioto" - tak komentowano jego rozstrzygnięcia
czelendżów.
Ponieważ był to bar, wypadało zamówić przynajmniej jedno
piwo, co grzecznie zrobiłem. Ale nie wszyscy zgromadzeni. Otóż większość w
przerwach pomiędzy setami odpalała po secie z położonego vis a vis nocnego
sklepu alkoholowego. Wyjaśnię tę grę językową: kupowali po pół litra na trzech,
czterech, szybkie obciągnięcie z gwinta i dalej oglądać mecz.
Nie wszyscy byli jednakowo zainteresowani meczem. Prym w
niezainteresowaniu wiodła pewna dama (jedna z dwóch niewiast na sali) w różowym
moherze. Nie jestem w stanie zacytować jej bon-motów, ale jeden zapamiętałem:
"O kurwa, Robercik w damskich stringach chodzi!" No to odruchowo
spojrzałem w jej stronę i zobaczyłem męskie pośladki za szybą baru szybko
zasłaniane ubieranymi spodniami. A pewien dziadek ocknął się i zaczął krzyczeć:
"Cracowia, Cracowia! Jebać Wisłę!". "Pierdol się, ty
Żydzie" odpowiedziano mu z końca sali. Na to ze środka sali: "Mecz
Cracowii jest w przyszły piątek!" - i obaj adwersarze się uspokoili.
Na końcu wspólne odśpiewanie: "Polska białoczerwoni...
" i wtedy uderzyło mnie TO. Zapach. Z rozwartych gęb zapach popsutych
zębów, z otwartych jam ustnych zapach nabrzmiałych ropą wrzodów, marskich wątrób i gnijących
trzustek, co przez te otwarte szeroko gęby prawie że można było zobaczyć. I zapach niemytych ciał i przepoconych ubrań
jako appendix.
Po powrocie do domu natychmiast wskoczyłem do wanny, żeby
zrzucić z siebie zapach i - metaforycznie rzecz ujmując - zmyć z siebie powłokę
tej wspólnoty, wewnątrz której chcąc nie chcąc tkwię. A sam mecz bardzo mi
się podobał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz