Z tego, co pamiętam, było to tak:
Urodziłem się jako wcześniak, miesiąc przed terminem, obrośnięty,
niczym noworodek goryla czarnym i tęgim owłosieniem na całym ciele. Z przyczyn,
o których nie będę tu pisał, urodziłem się w Katowicach, a nie w Cieszynie -
gdzie mieszkała cała, wieloosobowa rodzina. Ale w kilka dni po urodzeniu jakimś
sposobem owego owłosionego noworodka do Cieszyna dostarczono. "Podciep, przeca to podciep. Zamienili go! - stwierdziła
przyszywana babcia Weronika, góralka z Rychwałdu - Albo i diabeł!". Co
robić, trzeba go natychmiast było poddać
próbie wody święconej czyli ochrzcić i to nie w kościele parafialnym, tylko w
kościele św. Jerzego, bo ten smoka szatańskiego pokonał. Ale chętnych do
wejścia do kościoła wraz z tym ciemnowłosym stworzeniem było niewielu, jako, że
wiara w moc św. Jerzego była nieco ograniczona. Tylko Mama i Tata, wujek Leszek,
a także jako rodzice chrzestni - Janka Wojtyłowa (przesiedziała cztery lata w
Auschwitz, więc właściwie nie miała już się czego bać) i wujek Krzysiek (późniejszy
profesor fizyki - racjonalista, a takich diabły się nie imają) poszli do wraz z owłosionym noworodkiem do kościoła, gdzie już czekał na nich uzbrojony w kropidło ks. Przewodnik. Reszta
pozostała na średniowiecznym zamku, przerobionym przez Austriaków na browar
(gdzie wtedy mieszkaliśmy), patrząc z góry na nieodległy kościół. Ale podczas chrztu ani piorun w wieżę
kościoła nie walnął,ani siarką nie zaśmierdziało, ani też jęki potępieńcze się nie
wydobyły. Tak więc mój dziadek, syn Karola Wojtyły (dziadkowi Jan było), który
przez całą ceremonię w gabinecie
siedział i wódeczkę popijał, ów więc dziadek, na widok wychodzących z kościoła
po ceremonii chrztu św., ryknął na cały browar i pół Cieszyna: "Zanieśli poganina,
a przynoszą chrześcijanina!". To znaczy mnie.
Załączony obraz autorstwa Antoniego Boratyńskiego - ilustracja do "Przedziwnych śląskich powiarek" Gustawa Morcinka.