Poranek na dworcu autobusowym w Krakowie. Autobus jednej z
prywatnych firm przewozowych ma inne numery rejestracyjne naklejone na szybie,
a inne na tablicy rejestracyjnej. Policja, Straż Ochrony Kolei, sprawdzają, a
pasażerowie siedzą w busie czekając nie wiadomo na co, bo i tak ten autobus nie
odjedzie.
Wsiadam w autobus innej firmy. Jedziemy, ledwo wjechaliśmy
na autostradę, kierowca łapie za telefon komórkowy i dalej opowiadać i gadać,
tak żeby pół autobusu słyszało. Oczywiście, nie przerywając prowadzenia
autobusu z około 50 pasażerami w środku. No to zwróciłem mu uwagę, że nie
wolno, na co on zareagował gestem znanym jako "spieprzaj, dziadu" i
gadał sobie dalej. Zjeżdżając z drogi
szybkiego ruchu, przy wjeździe do miasta docelowego o mało co nie straumatyzował
samochodu osobowego, który zauważył w ostatniej chwili. Ale jak miał zauważyć
wcześniej, skoro rozmawiał przez telefon komórkowy.
W końcu żywy dojechałem jakoś do końca, wysiadłem na obskurnym
placu, skręcając nogę w jakiejś dziurze, jako, że w tym mieście zburzyli kilka
lat temu świeżo wyremontowany dworzec
autobusowy. Nie terroryści go zburzyli, tylko władze miasta albo powiatu. Po
nic zresztą go zburzyli, bo pozostał tylko zarastający jakimś zielskiem plac.
Wysiadam - a tu afera. Otóż pasażerowie czekający na autobus
powrotnej relacji (innej firmy) dowiedzieli się, że nie pojadą. Zasięgam języka
i co się okazało - kierowca autobusu, który miał wracać z powrotem, jadąc z
Krakowa, także sobie gwarzył przez komórkę podczas jazdy. Ale natrafił na pasażera, który zadzwonił na
policję, ta zatrzymała autobus i przy okazji sprawdziła stan trzeźwości kierowcy.
Wynik - 0,6 promila alkoholu we krwi.
Działo się to na linii, na której dziennie odbywa się 35
kursów realizowanych przez trzy firmy przewozowe. A więc tzw. potencjał przewozowy jest - i to spory.
Autobusy i busy jeżdżą pełne. Prawie dokładnie wzdłuż drogi przebiega linia
kolejowa - albo użytkowana sporadycznie, albo nie użytkowana w ogóle. Jako, że
lokalne linie kolejowe zostały zdemolowane. I to nie przez obcego agresora.
Jeździły też pekaesy, w których wyszkoleni kierowcy przez
komórki nie rozmawiali. Ale kilka lat temu pod hasłami wolnego rynku pekaesy
doprowadzono do upadku.
Jestem zmuszony korzystać z busów i autobusów prowadzonych
przez typy spod ciemnej gwiazdy. Nie mam innego wyboru. Zawsze kiedy wsiadam do
czegoś takiego przeżywam stres, jako, że widziałem już sporo: kierowców
rozmawiających przez komórkę (to prawie zawsze), wyprzedzających na przejściach
dla pieszych albo na podwójnej ciągłej, przekraczających prędkość o
kilkadziesiąt km na godzinę; a także pojazdy, z których wyciekało paliwo, albo
miały niesprawne hamulce - za to były naładowane pasażerami sposobem, który
Czesi nazywają "nasardynkowanie". Jednej rzeczy tylko nie widziałem -
policji kontrolującej owe pojazdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz