sobota, 16 listopada 2013

KIT - KOT CZYLI JAK PRZEŻYŁEM SPEKTAKL


W lipcu 2012 graliśmy "Panopticum wyobraźni" według "Rękopisu znalezionego w Saragossie" Jana Potockiego  w dawnej posiadłości Fredrów w Beńkowej Wiszni k/Rudek. To dzisiaj Ukraina. Gramy, gramy zaludniając przestrzeń dworku i położonego przy nim parku postaciami z wyobraźni Potockiego: Wisielcami, Cyganami, Geometrami, Kabalistami, Orlandynami etc., aż tu zjawia się miejscowy Kit. Czyli Kot: dwa metry wzrostu, rubacha w wyszywankę i trzy dni picia w oczach. Widzi i krzyczy, że to profanacja, że on w dzień św. Jura na takie rzeczy nie pozwoli, szarpie aktorów. Szczególnie przyczepił się do jednego z nich, gdyż Kit - Kot stwierdził, że jest diabłem i chciał, żeby ten zdjął buty i pokazał, czy nie ma - zamiast stopy - kopyta. W końcu miejscowi organizatorzy, którzy wiedzieli kto zacz, bardzo szybko zaczęli zabierać się za usuwanie Kita, na co ten krzyknął, że on idzie, ale jeszcze tu wróci i to z kałachem i zrobi z nami porządek. Dość szybko skończyliśmy spektakl i błyskawicznie - ale zachowawszy życie - umknęliśmy z Beńkowej Wiszni.

 

Jeszcze jedna historia o przerywaniu spektakli przez widzów - tym razem nie dotyczy ona Mumerusa, gdyż wydarzyła się w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie (opowieść tę zawdzięczam aktorce, która brała udział w opisywanym przedstawieniu). Otóż teatr ten, pod koniec lat sześćdziesiątych postanowił wystawić adaptację "Pamiętników chłopów", których akcja działa się za Polski międzywojennej, a jedną ze jej scenerii była pobliska wieść Świlcza. Co więcej - mieszkańców owej wsi, pod wodzą sołtysa, Teatr im. Wandy Siemaszkowej zaprosił na premierę. No to oni poubierali się elegancko teatru w nylony, non-irony, bistory i ortaliony, damy spryskały się "Panią Walewską", a panowie pokropili dyskretnie "Przemysławką", wsiedli w swoje Syreny, Wartburgi i Skody i pojechali do wojewódzkiego miasta Rzeszowa. Idą do teatru, oglądają spektakl - a tu realizm pełen: aktorzy pracowicie odgrywają jak to mieszkańcy wsi Świlcza dzielili zapałkę na czworo, na przednówku jedli lebiodę, zupę gotowali w niemytych garnkach, żeby im się sól, która na ściankach osiadła, nie zmarnowała, i prawie że nie wywozili starców do lasu na domarcie. A wszystko jeszcze z podaniem prawdziwych imion i nazwisk uczestników tych przedwojennych zdarzeń - trzeba dodać, że synowie i wnukowie tych uczestników siedzieli nam widowni i miny im coraz bardziej rzedły. A wszyscy spoglądali na sołtysa, który w pewnym momencie zniesmaczony wstał, rzucił aktorom mięsiste "A ch.j wam w d.pę" i wyszedł. A za nim cała Świlcza.   

 Zdjęcia pochodzą z prezentacji spektaklu "Panopticum wyobraźni" w posiadłości Fredrów Beńkowej Wiszni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz