wtorek, 17 marca 2020

TEATR PODWÓRKOWY



Fot.: Jacek Maria Stokłosa
1.
Latem gramy nasze przedstawienia (Teatr Mumerus: "Pieśń gminna", "Historyja barzo cudna", "Dziś umarł Prokofiew") na dziedzińcu Muzeum Archeologicznego. Jest to przestrzeń fascynującą - także ze względu na dźwięk. Przestrzeń ta mieści się w samym sercu Starego Miasta, jednocześnie będąc od niego murami i budynkami odgrodzona. Podczas spektakli dobiegają do nas dźwięki dzwonów z pobliskich kościołów, hałasy dzieci z placu zabaw przy Plantach, odgłosy ptaków. Nauczyliśmy się wykorzystywać te dźwięki, nawet zgodnie z ich przypadkowością. Kiedy w spektaklu "Dziś umarł Prokofiew"
przemawiał Stalin naraz w jego w jego tekst o łoskocie w miejsce ludzkiej muzyki wdarł się dźwięk dzwonów - co doświadczeni aktorzy skwapliwie wykorzystali.  Staramy się  złowić te dźwięki w sieć naszych spektakli: gramy o określonych porach,  czekamy na nie - ale nie zawsze się to udaje, miasto dźwięczy własną, nieobliczalną  muzyką. Trochę inną przestrzeń dźwiękową sprawiają nam ptaki: kiedy próbowaliśmy "Pieśń gminną" zaciekawiliśmy gnieżdżące się w zakamarkach murów muzeum pustułki - podczas prób podchodziły do nas, obserwowały grę (a właściwie śpiew) wykonawców.   Liczyliśmy, że przylecą na premierę - ale nie przyleciały, widocznie widok kilkudziesięciosobowej grupy ludzi ich zniechęcił. Inaczej było z gawronami - podczas spektaklu "Historyi bardzo cudnej" najpierw nad podwórzem zaczęło krążyć ich stado, potem - zaniepokojone bądź zaciekawione przyziemiły w pewnej odległości od miejsca gry (oddzielonego kratą) i zaczęły krakać. Co zresztą bardzo pasowało do spektaklu, który  podtytuł  brzmi "Bunt zbuntowanych aniołów" .

2.

Lubię zdjęcie, które zrobiła Katarzyna Fijał podczas spektaklu "Dziś umarł Prokofiew" w Muzeum Archeologicznym. Ponieważ nasze ostatnie spektakle w tym miejscu cieszyły się  w wakacje 2019 roku nadkompletem widzów, proponowałem tym, dla których brakło miejsca na tzw. widowni (inna sprawa, że jest tam zaledwie ok. 60 miejsc), aby usiedli albo stanęli sobie z boku - z zastrzeżeniem, że będą mieli wgląd także na kulisy, czyli to, co poza sceną - choć słowo "kulisy" nie za bardzo pasuje do przestrzeni Muzeum Archeologicznego. w której gramy. Jakoś jeszcze nie potrafię widzów odprawić z kwitkiem. Kiedyś na spektakl "Historyi..." przyszło ich tylu, że aktorzy nie mieli praktycznie miejsca do grania - ale zagrali w ścisku i tłoku między widzami  i jeszcze się to widzom bardzo podobało.
Wracając do zdjęcia z "Dziś umarł Prokofiew" - wydaje mi się, że oddaje dwie realności spektaklu przedzielone białą ścianą bramy: aktorów skupiających się, nie będących w polu gry, a jednak w tej grze uczestniczących i - oświetlonego reflektorami - aktora grającego.

3.
Fot.:Jacek Maria Stokłosa 

Wydarzyło się to 9 września 2019 roku.
Kiedy rozpoczęliśmy próbę przed spektaklem "Dziś umarł Prokofiew"  rozpętała się burza. Pioruny waliły, błyskawice rozrywały niebo, co stwarzało niepokojące tło dla muzyki i gry aktorów. Baliśmy się też, że działający na zasadzie pola elektromagnetycznego instrument zwany thereminem przyciągnie piorun. Rozważaliśmy zatem odwołanie spektaklu, kiedy naraz zjawił się, jakąś godzinę przed spektaklem kompletnie przemoknięty widz i pyta, czy spektakl się odbędzie bo on (a właściwie ona) przyjechał specjalnie na to spod Warszawy. No to wiadomo było, że musimy zagrać.
W sumie, mimo okropnej pogody i awarii komunikacji miejskiej w Krakowie przybyło prawie 30 osób. Było pochmurno, deszcz się nieco uspokoił, burza ucichła. Ale deszcz zmieniał swoje natężenie w trakcie spektaklu, sprawiał wrażenie niezapowiedzianego chóru, przetykanego od czasu do czasu stłumionymi dźwiękami dzwonów z krakowskich kościołów. Odgłosy miasta, które zwykle towarzyszą nam podczas spektakli w plenerach Muzeum Archeologicznego - ucichły. Wilgotne powietrze zupełnie inaczej niż zwykle przenosiło dźwięk, którzy zdawał się odbijać od siebie, a przez to stawać bardziej przestrzenny. Aktorom, którzy wychodzą od czasu do czasu poza zadaszoną przestrzeń bramy, kompletnie przemokły kostiumy, a woda spływała po ich twarzach, zmywając charakteryzację. Środkiem bramy płynął rwący strumień wody, tworząc coś na kształt dawnej rampy, oddzielającej scenę od widowni. W spektaklu jest scena, kiedy jedna z postaci ma uklęknąć przed własnym portretem - aktor to grający po prostu runął w wodę, co sprawiało wrażenie, jakby chciał się obmyć przed pojrzeniem we własny konterfekt.
W trakcie spektaklu temperatura obniżyła się o jakieś 10 stopni, pod koniec było już zupełnie zimno.
To doświadczenie znakomicie uchwycił na fotografiach Mistrz Jacek Maria Stokłosa .
Więcej zdjęć: https://www.flickr.com/…/105029704…/albums/72157710795529206

Fot.: Jacek Maria Stokłosa

Nie wszyscy jednak byli w pełni ukontentowani tym spektaklem. Na portalu zajmującym się sprzedażą biletów przez internet znalazłem taką opinię:  "Spektakl odpowiedni nawet dla młodzieży, bez zbędnych wulgaryzmów. Gra aktorów bez zarzutu. Miejsce wykonywania beznadziejne. W bramie muzeum, w przeciągu, przez środek sceny przepływał strumyk po deszczu, dwa rzędy twardych krzeseł. Poza sztuczną palmą zero i kontrabasu zero scenografii. Ciekawe efekty dźwiękowe." I ten widz ma rację - rzeczywiście "zero scenografii". Jest ona niepotrzebna, gdyż scenografią jest ten wycinek miasta wraz z jego strukturą przestrzenno-dźwiękową.

Wiesław Hołdys
reżyser

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz