środa, 12 grudnia 2018

POWIDOKI


W końcu zdecydowałem się na obejrzenie "Powidoków" Wajdy. Bałem sie tego filmu, dlatego że do Wajdy mam stosunek bałwochwalczy i to od 1970 roku, kiedy jako kilkunastoletni chłopiec zachwyciłem się "Popiołami". Bałem się rozczarowania, które towarzyszyło mi kiedy zobaczyłem "Katyń" i "Wałęsę", bo to były pomniki, a nie filmy. Bałem się, że film o Strzemińskim będzie kolejnym pomnikiem.
To arcydzieło, jeden z najlepszych filmów Mistrza, który stawiam na równi z "Kanałem", "Popiołem i diamentem", Krajobrazem po bitwie", "Weselem", "Brzeziną", "Ziemią obiecaną", "Człowiekiem z marmuru", "Bez znieczulenia", "Dantonem", "Wielkim tygodniem", "Panem Tadeuszem" , "Wyrokiem na Franciszka Kłosa" i "Zemstą" (to taki mój prywatny Olimp filmowy). Film, którego głównym bohaterem jest sztuka: plama, linia, kolor - i dramat pomiędzy tymi formami a człowiekiem (nie tylko twórcą, ale i odbiorcą). Nie spodziewałem się, że aż tak główną rolę zagra Bogusław Linda, bo to co najważniejsze w postaci Strzemińskiego zagrał on bez słów: spojrzeniem, gestem, grymasem na twarzy.  W ogóle aktorsko film jest znakomity i to w każdym epizodzie (których zresztą jest większość, za to jest ich sporo), bo wszyscy zagrali z pokorą, dyskretnie, okazując szacunek wobec historii, która wydarzyła się blisko 70 lat temu. Zniewala pietyzm z jakim zrealizowano ten film.
Jest jeszcze inny bohater tego filmu - poza malarstwem Strzemińskiego - muzyka Andrzeja Panufnika, kolejnego, by tak rzec wyklętego przez komunizm, twórcę.
"Powidoki" to piękno w czystej formie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz