środa, 7 lutego 2018

ANTYBENEFIS


Pisząc wnioski o dotacje (chleb powszedni dla szefa niezależnego teatru), trzeba też napisać coś o tym szefie (tzn. o sobie), i tak grzebiąc, zorientowałem się, że wczoraj minęła 30. rocznica od mojego debiutu na scenie instytucjonalnej: "Pluskwa" Majakowskiego w Teatrze im. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim (był to też mój dyplom w PWST w Krakowie).

W tym czasie, aby zdobyć dyplom i uprawnienia reżyserskie, adept tej sztuki musiał zrobić dwa przedstawienia: warsztatowe i dyplomowe, oba oceniane w PWST. Na warsztat zrobiłem w "Estradzie Krakowskiej" "Freuda teorię snów"  Cwojdzińskiego - jakoś tak blado mi to wyszło, no to mi powiedzieli, żebym coś jeszcze zrobił - no to zrobiłem "Operę za 3 grosze" jako niezależną produkcję Spółdzielni Pracy Żaczek i klubu Rotunda. Tu sił i środków starczyło na zrobienie porządnie mniej więcej połowy przedstawienia - więc komisja zaliczyła mi pół Freuda i pół Brechta i tak mi wyszedł  cały warsztat. Zaliczyli, ale powiedzieli: "Dyplom masz, kolego, zrobić w normalnym, instytucjonalnym teatrze z dyrektorem i aktorami na etatach. Żadnych offów, żadnej awangardy". No i racja, ale jak to zrobić? I akurat nadarzył się  dyrektor teatru w Gorzowie, Antoni Baniukiewicz, który zaproponował studentom ostatniego roku reżyserii PWST w Krakowie reżyserowanie w swoim teatrze, obiecując złote góry i nieograniczone niemal środki (słowa dotrzymał). Właściwie z mojego roku tylko ja do roboty w tym Gorzowie się zapaliłem (jak by nie było, 600 km od Krakowa), a że zafascynowany byłem sztuką i literaturą rosyjską lat dwudziestych XX wieku (co do teraz mi nie przeszło), wybrałem "Pluskwę" Majkowskiego - gigant, dwie części, kilkanaście zmian scenerii i jeszcze kilkadziesiąt osób na scenie. W dodatku, kiedym jechał do tego Gorzowa pociągiem, na jakiejś działce zauważyłem tramwaj, który służył jako domek. Mówię więc dyrektorowi Baniukiewiczowi o tej "Pluskwie", on tylko pokiwał głową, i jeszcze o tym tramwaju, że bym go chciał na scenę do spektaklu, on na to, że  da się zrobić, i że proponuje mi świetnego scenografa (tak zaczęła się wieloletnia współpraca z Januszem Tartyłłą, scenografem, malarzem, pisarzem i jeszcze śpiewakiem operowym na dodatek). A muzykę (w żywym planie) napisał Zygmunt Konieczny (który jeździł w tym celu z Krakowa do Gorzowa), tak więc ekipa była niezła. Do tego – całkiem nieoczekiwanie – świetny  zespół aktorski. (Niestety, kilku wykonawców głównych ról: Wojciech Deneka, Danuta i Krzysztof Malinowscy, Wiesław Sokołowski, Marek Pudełko, Piotr Krawczyk  już odeszło z tego świata).
Premiera się zbliża, próby generalne, a tu jeszcze trzeba przejść przez cenzurę. Wyjaśnienie dla młodzieży - w owym czasie, aby spektakl mógł być zaprezentowany publicznie, na egzemplarzu musiała być przybita pieczątka Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk - przychodzili więc na próby generalne ludzie z tegoż urzędu, zresztą na ogół nieźle się znali na teatrze, mówili co można, a co nie, negocjowali i w końcu dawali tę pieczątkę. W "Pluskwie" jest scena wesela, kiedy wpada wysłannik jakiegoś tam ważnego towarzysza i w zastępstwie składa życzenia młodej parze. Wymyśliłem, że będzie to czekista, w skórzanym płaszczu z naganem w ręce i kompletnie pijany zwali się na scenę razem z wyrwanymi z futryny drzwiami . Na stole postawiłem całe rzędy butelek, licząc w chytrym planie, że jako najczęściej kwestionowany w sztukach rosyjskich element przyciągną uwagę i bez bólu je usunę, a oni nie zauważą tego nawalonego czekisty na drzwiach. Cenzor jednak od razu kazał zdjąć drzwi z czekistą (butelki zresztą też).  Byłem zbyt dumny ze swego pomysłu (potem dowiedziałem się, że był to ulubiony chwyt Meyerholda), żeby oddać go bez walki. A cenzor uparcie, że nie puści spektaklu. Wtedy scenograf Janusz T. zadeklarował, że zadzwoni gdzie trzeba (tzn. do Warszawy). Otóż znał on skądś bardzo wysoko postawionego członka biurka czy inkszego plenuma - i jest piątek późny wieczór, on dzwoni z Gorzowa do Warszawy do owej partyjnej ekscelencji, która, sądząc po rozmowie, była już mocno nietrzeźwa i w te słowa do scenografa: "Daj mi tego dupka, albo nie... zadzwonię do jego szefa. Cześć!". Za chwilę telefon: "Tu E-24 z Głównego Urzędu.... itd. z Warszawy, poproszę cenzora z Gorzowa". "Tu B 53, delegatura Gorzów". "Zwolnić "Pluskwę" w Teatrze im. Osterwy bez ingerencji". No bo oni rzeczywiście posługiwali się pseudonimami litera -cyfry, tak jak w Klossie.
Premiera się odbyła, ale jeszcze przedstawienie musiało być przyjęte przez komisję PWST w Krakowie w składzie prof. Jan Maciejowski (promotor) i prof. Jerzy Goliński (recenzent). Obaj nie najmłodsi już wtedy panowie przyjechali specjalnie  z Krakowa do Gorzowa, z uwagą obejrzeli, pogadali życzliwie ... pięknie.
 I jeszcze jedna historyjka związana z pobytem prof. Golińskiego, wtedy dziekana Wydziału Reżyserii.  Przed spektaklem poszliśmy do teatralnego bufetu, siadamy i podchodzi do mnie odtwórca głównej roli - Prysypkin w postaci nieodżałowanego Wojtka Deneki. Mówi, że wpadł na pomysł, aby taką a taką scenę zagrać tak a tak. Na to ja, że świetnie, tylko  jak to proponowałem wcześniej, to się sprzeciwiał. Wojtek poszedł, a prof. Goliński do mnie: "Jednak jest pan głupim chu.em, panie Wieśku". "Tak tak, wiem, panie profesorze, ale dlaczego tym razem?". "Bo jeśli aktor uważa pana propozycję za swoją i jest przekonany, że to on to wymyślił, to odniósł pan wielki sukces jako reżyser". I to była jedna z najważniejszych lekcji reżyserii, jakie otrzymałem w krakowskiej PWST.
Za ten spektakl, pracę magisterską i obronę dostałem piątkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz