piątek, 27 września 2013

UPIJANIE SIĘ OBRAZAMI



UPIJANIE SIĘ OBRAZAMI CZYLI NOC MUZEÓW 2013.

Zacząłem, jak co roku od Bunkra Sztuki, żeby zapoznać się z trendami i - przede wszystkim - pobrać za 1 złoty pieniążek upoważniający do wejścia do innych muzeów i do przejazdów komunikacją miejską za darmo. Ale Bunkier Sztuki był zamknięty, pieniążek pobrałem w Kamienicy Szołajskich. Następnie wlazła na mnie parada całujących się gejów anglojęzycznych, w związku z czym chyżo pomknąłem do Cricoteki.
Tam: wystawa papierowych kostiumów do cricotage "Gdzie są niegdysiejsze śniegi" - co było dla mnie jak łyk orzeźwiającego powietrza. Bo wyobraźcie sobie, jak objaśnił mnie pracujący w Cricotece znajomy, który brał w tym cricotage udział: Kantor dostał 300 kg niedrącego się papieru, z którego zrobił kostiumy owe. "Ależ przecież ten papier musiał strasznie szeleścić!" - powiedziałem. "I właśnie o to Kantorowi chodziło" - na to ów znajomy. Tylko w Krakowie byli krawcy, który potrafili takie coś uszyć, zresztą nigdy ten spektakl - niespektakl w Krakowie nie został pokazany.
Nieco już wstawiony cudami Kantora napotkałem na Kanoniczej grupę znajomych studentów, których sterroryzowałem i nakazałem udać się do Cricoteki. Mam nadzieję, że posłuchali. Ochłonąwszy nieco, zorientowałem się, że stoję pod bramą Pałacu Ciołka, w którym mieszczą się zbiory Muzeum Narodowego, a w którym jeszcze dotąd nie byłem. No to poszedłem. Na dole ikony, co tu dużo gadać: wspaniały zbiór z okolic dzisiejszej Małopolski i Podkarpacia, który uświadamia nam, że Polska to także prawosławie. Co uwidacznia się tym bardziej, gdy ogląda się gotycką (a więc katolicką) rzeźbę i malarstwo piętro wyżej. Są podobne.
O średniowiecznych Madonnach, Dzieciątkach i Świętych mogę napisać tylko tyle, że po prostu wzruszają mnie i wzbudzają absolutną iluminację. Jeśli Pan Bóg pozostawia na ziemi swoje świadectwa - to na pewno jednym z nich jest Madonna z Krużlowej. I jeszcze poliptyk Jana Jałmużnika: zajrzyjcie za kulisy obrazu, a zobaczycie tam diabła, który przy pomocy penisa wyobrażonego w formie przeraźliwej gęby z czerwonym ozorem próbuje zdeflorować św. Eufraksję, która z kolei przy pomocy siekiery odrąbuje sobie nogę na wysokości łydki.
Dalej barok: otulona czarnym kirem komnata śmierci, a niej vanitas vanitatum, pompa funebris i dance macabre. Szczególnie ów taniec śmierci zaintrygował mnie - gdyż oświetlono tylko postać Kostuchy, natomiast sceny poszczególnych tańców pozostawiając w dyskretnym półmroku, tak aby nie można było wiele zobaczyć, a już w szczególności odczytać napisów (nie da się ukryć, że bywały treści antysemickie, jak na przykład: " Sprośni Turcy Brzydcy Żydzi/lak się wami Śmierć nie hydzi/
Na Żydowskie nie dba Smrody/Z dzikiemi skacze Narody" - ten akurat pochodzi z kościoła oo. Bernardynów).
Nieco już upity metafizycznie wydrapałem się poddasze pracowni Kantora na Siennej - skromniutkie wnętrze, parasol i płaszcz czekający na właściciela oraz leżące na nocnym stoliku lektury: Kundera po francusku i Tuwim po polsku.
Zlazłszy z czwartego bodaj piętra, pewnym krokiem udałem się naprzód, aż znalazłem się w Galerii Sztuki Polskiej XIX wieku w Sukiennicach. Myślałem zresztą, że nie wejdę na wystawę, bo kłębił się straszliwy tłum - ale okazało się, że oni stali po darmowe poduszki z reprodukcjami obrazów, natomiast do sal ekspozycyjnych można było wejść bez problemu - choć narodu było sporo.
Sukiennice - po raz pierwszy byłem tu 49 lat temu zaprowadzony przez Mamę, która - inżynier metalurg - była wielkim miłośnikiem malarstwa, a w szczególności "Pochodni Nerona". Blisko pół wieku oglądam ten obraz i ciągle powtarza się to samo: najpierw widzę płonących bądź podpalanych chrześcijan na ślicznie umajonych słupach, a potem długo szukam Nerona, gdzież on się podział? powinien być tu..., nie tu...o, jest, okrutnik. Reszta - wiadomo: Wernyhora widzący przyszłość w niezbyt jasnych barwach, Hołd Pruski, Kościuszko pod Racławicami i szał uniesień. Tym razem przykuł moją uwagę portret Modrzejewskiej z psem, Wyczółkowski i Gierymski. Zszedłem też do sali poświęconej Powstaniu Styczniowemu, a tam pokazywali między innymi Grottgera - po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że to twórca w rzeczy samej romantyczny, ale jest to romantyzm germańskiej proweniencji, powodujący - jeśli w zbyt młodym wieku pokazany - stany lękowe. Mnie na przykład przez całe dzieciństwo śniła się dłoń pukająca nocą do okna ("Wezwanie") czy też Śmierć wyrastająca z drzewa w ciemnym lesie ("Puszcza"), że o "Duchu" już nie wspomnę. Brr!!!
Uciekłem z Sukiennic, przeleciałem szybko przy Muzeum w Collegium Maius, aż w końcu na ostatnich nogach, zataczając się w mózgu od jednego obrazu do drugiego dotarłem do Nowego Gmachu na al. Trzeciego Maja. To moje ulubione muzeum w Krakowie, bywam w nim kilka razy w roku, to i teraz musiałem być. Najpierw Galeria Malarstwa końca XIX i XX wieku. A więc w kolejności zwiedzania: najpierw kompletne wessanie i bezczas przed "Medytacjami", "Maskami" i "Fantazją" Wojtkiewicza, potem "Demon" Weissa czyli pies na kobiety i truchła królów polskich namalowane przez Wyspiańskiego jako kartony witraży do Katedry Wawelskiej. Następnie szybko biegnę zamykając oczy, żeby mnie zęby nie rozbolały od widoku hożych dziewoj z popsutym uzębieniem (Malczewski) i żebym nie dostał oczopląsu od bohomazów Witkacego. Po czym już tylko jeszcze naśladowania modnych trendów (malarstwo międzywojenne, choć lubię Waliszewskiego) i już jestem tam, gdzie lubię być najbardziej czyli w świątyni sztuki. A więc: kurtyna do "Mątwy", "Powrót Odysa", ambalaż "Hołdu Pruskiego", rybie collage, "Villa dei Misteri", Kopciogramy i Ukrzesłowienia i jeszcze wiele innych. Potem znów powrót do XIX wieku ze szczególną rolą marsza żałobnego i orki.
Zsunąłem się po schodach z trzeciego piętra na parter i trafiłem na retrospektywę Edwarda Dwurnika. Lubiłem i lubię tego malarza, aczkolwiek - kiedy zobaczyłem jego obrazy en masse - uderzyła mnie zbytnia dosłowność, granicząca z bebechowatością i publicystycznym kiczem ("Śmierć poety"). Ale może jestem niesprawiedliwy, a już na pewno za dużo wypiłem obrazów.
Nie miałem już sił, aby dojechać na koncert w Muzeum Lotnictwa, nawet nie wiem jak około północy znalazłem się w domu, gdzie padłem do łóżka.
Całą noc śnił mi się pies Modrzejewskiej.
Rano obudziłem się z bólem głowy, pragnieniem i cierpieniem wszystkich członków czyli typowym kacem. A nie wypiłem ani kropli!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz