„PO PROSTU KOCHAM TO ROBIĆ” – wywiad z Wiesławem Hołdysem,
twórcą i reżyserem Teatru Mumerus
Maria Piękoś-Konopnicka: To może zaczynając od początku –
w jakich okolicznościach powstał Teatr Mumerus?
Wiesław Hołdys: W 1988 roku skończyłem Wydział Reżyserii Państwowej
Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie (gdzie miałem fantastycznych nauczycieli,
a to, co mi przekazali, jest dla mnie bezcenną wartością – ale to temat na
oddzielną opowieść), a Teatr Mumerus powstał w 1999 roku. Przez te jedenaście
lat – od ukończenia szkoły teatralnej do założenia
Mumerusa – pracowałem w różnych teatrach instytucjonalnych w Polsce. Już po paru
latach zacząłem się nosić z myślą o założeniu autorskiego teatru – dlatego że odczuwałem
pewne kłopoty w realizacji własnych pomysłów w strukturach teatrów
instytucjonalnych. Wtedy zaczęto raczej oczekiwać wpisywania się w jakieś istniejące
mody, trendy, co akurat mi nie odpowiadało, gdyż kiedy zauważam, że coś jest modne
w sztuce, instynktownie od tego uciekam.
W 1998 roku byłem etatowym reżyserem w teatrze w Tarnowie i
tam realizowałem przedstawienie „Sanatorium pod Klepsydrą” według Bruno
Schulza. Zebrała się w tym przestawieniu grupa aktorów, którym przedstawiłem
pomysł na własny, nieinstytucjonalny teatr autorski. Oni go podchwycili (wydawało
mi się, że nawet z pewnym entuzjazmem) i na bazie tej grupy założyliśmy formalne
stowarzyszenie, a w listopadzie 1999 roku daliśmy pierwszą premierę. Spektakl nosił
tytuł „Mumerus”. Była to adaptacja pierwszej
polskiej encyklopedii, „Nowych Aten” księdza Benedykta Chmielowskiego [„Nowe
Ateny Albo Akademia Wszelkiey Scyencyi Pełna: Na Rozne Tytuły, iak na Classes
Podzielona, Mądrym dla Memoryału, Idiotom dla Nauki, Politykom dla praktyki,
Melancholikom dla rozrywki Erigowana: Alias O Bogu [...] O Zwierzu [...] O
Językach [...]." – przyp. MPK]. To jest encyklopedia, która co prawda
napisana została w XVIII wieku, ale przedstawia pewien stan wiedzy średniowiecznej,
przekazanej pięknym, barokowym językiem. W dodatku bardzo zabawna.
A sam Mumerus to jedno ze zwierząt opisanych przez Benedykta
Chmielowskiego: „Mumerus jest Zwierz osobliwy w Lybii,
który łup swój, albo pożywienie, zawsze na jedenaście dzieli części, dziesięć
zjada, jedenastą na dalszy czas rezerwuje”.
MPK: 25 lat to całe pokolenie. Czy i jak zmieniła się państwa
publiczność?
WH: Trudno powiedzieć. Ludzie się po prostu zmieniają: jedni
dorastają, inni przestają chodzić do teatru, jeszcze inni w ogóle znikają,
publiczność zmienia się jak wszystko wkoło. Ale ten rodzaj publiczności, który
przychodzi do Mumerusa, coś łączy. Po prostu są to ludzie zainteresowani
autorskim, niezależnym teatrem. Nie ma co ukrywać – jesteśmy teatrem niszowym,
średnio na spektakle przychodzi kilkadziesiąt osób, ale są to ludzie, którzy wiedzą,
gdzie i po co przychodzą. Nie organizujemy widowni, nie przywiązujemy też
nadmiernej wagi do promocji. Podam przykład: odbywał się w Krakowie zjazd
chirurgów. Chcieli przyjść do nas po całodziennych obradach całą grupą na
wieczorny spektakl. Delikatnie zniechęciłem ich organizatora, bo byłem
przekonany, że oczekują czegoś innego, wypoczynku i odprężenia po
konferencjach, może komedii albo spektaklu muzycznego, i „Niewyczerpany
transformista” będzie ostatnią rzeczą, jakiej akurat potrzebują. Więc na siłę
nie ściągamy widzów, ale już ci, którzy przychodzą, wiedzą, po co. I to
niezmiernie cieszy. A jeszcze bardziej cieszy to, że – przyznam trochę
nieskromnie – dorobiliśmy się w Krakowie grupy co najmniej kilkudziesięciu
osób, które przychodzą po kilka razy na ten sam spektakl.
MPK: A kto pana inspiruje w pracy? Skąd czerpie pan
pomysły na spektakle? Czy może pan wskazać twórców, którzy wpłynęli na pana
wizję teatru?
WH: U mnie inspiracje są różne. Są to na przykład teksty,
które chodzą za mną od lat. Takim przykładem jest część trzecia „Podróży
Guliwera”, która utkwiła mi w pamięci, jak byłem dzieckiem, i po latach w
Mumerusie zrobiłem spektakl „Laputa & Lagado” inspirowany tym tekstem [„Laputa
& Lagado według Jonathana Swifta, czyli trzecia podróż Gullivera”, premiera
6 listopada 2005 roku – przyp. MPK]. Ale co ciekawe, jeżeli chodzi o inspiracje,
nie są to na ogół dramaty – może tylko ze dwa razy wystawiliśmy coś, co można
nazwać tekstem dramatycznym. Materiały wyjściowe są różne: z zakresu literatury
pięknej, czyli np. adaptacja opowiadań, powieści, ale nie tylko. Na przykład
realizowaliśmy spektakl, którego osnową była książka z pogranicza medycyny: „Posiew
boga wojny”, czy, jak mówiłem, ta barokowo-średniowieczna encyklopedia. A nawet
nie musi to być literatura – mnie jako reżysera inspirują też obrazy.
Doświadczyłem czegoś dziwnego i bardzo inspirującego w
Brukseli, gdzie w Królewskim Muzeum Sztuk Pięknych wisi obraz Petera Bruegela „Walka
karnawału z postem”. Wpatrywałem się w niego i czułem, jakby akcja na wychodziła
z ram. Zacząłem słyszeć dźwięki, słowa wypowiadane przez namalowanych ludzi. Po
– jak mi się wydawało – chwili spojrzałem na zegarek i zorientowałem się, że to
zapatrzenie trwało godzinę, spędzoną jakby w innym wymiarze czasu. Na podstawie
tego doświadczenia powstało „Święto głupców” [„Święto głupców, czyli
Walka karnawału z postem”, premiera 25 lipca 2009 roku – przyp. MPK].
Ale inspiracją jest też muzyka. Niedawnym wydarzeniem był „Mumerus.
Koncert”: zafascynowało mnie to, jak się muzycy zachowują na scenie, to jest
cały oddzielny teatr. Inspiracje biorą się także z prostego aktu patrzenia – na
przykład zerkam przez okno, gdy siedzę w kawiarni, i zdarza mi się zobaczyć
takie sytuacje – niektóre proste i wręcz banalne
otwierają jakąś klapkę w mózgu i pojawia się naraz, w oka mgnieniu potencjalny
spektakl.
Odpowiadając zaś na pierwszą część pani pytania: jeżeli chodzi o twórców,
którzy wpłynęli na moją wizję teatru, to od razu zaznaczę, że dziedziną, którą
się nie inspiruję, jest właśnie teatr. Chyba że chodzi o teatr średniowieczny
czy barokowy, który znamy z zapisu czy ilustracji, czy też jakieś strzępy teatru
Meyerholda, które można znaleźć na YouTubie. Moja edukacja teatralna przypada
na lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte ubiegłego stulecia, kiedy mieliśmy
wspaniały teatr, jeden z najlepszych w Europie: np. teatr Kantora, Stary Teatr
w Krakowie ze spektaklami Wajdy i Swinarskiego, Teatr Dramatyczny i Powszechny
w Warszawie, Teatr Ósmego Dnia, Akademia Ruchu – i tak można długo wymieniać. Ja
wiele z tych cudów widziałem, ale się staram o nich zapominać, albo nawet od
wspomnień uwolnić, gdyż chcę robić własny, niepowtarzalny teatr. I teraz będzie
anegdotka.
Skorzystałem trochę ze swoich uwarunkowań rodzinnych: mój
teść, nieżyjący już profesor Jerzy Wroński, wybitny artysta malarz, był
prezesem Grupy Krakowskiej i umówił mnie na spotkanie z samym Tadeuszem Kantorem.
Pracowałem wtedy nad adaptacją „Ameryki” Kafki i bardzo chciałem z Kantorem
porozmawiać o Franzu Kafce. Kantor zaprosił nas do Krzysztoforów, postawił
koniak i podczas rozmowy rozwinął fantastyczną interpretację „Przemiany”, przedstawiając
struktury, jedno- i dwuosobowe, wzajemne odbicia, polifoniczne, oparte na
planie trójkąta kompozycje – ale w pewnym momencie przerwał i mówi: „Niech pan
pieprzy (w rzeczywistości użył mocniejszego słowa) Kafkę, niech pan robi własny
teatr”. I to jest najtrudniejsze, proszę mi wierzyć: robić własny teatr,
wyrastający gdzieś z wewnątrz, z własnej fantazji, z wyobraźni, która twórcy
wydaje się czasami słaba, jakby niepotrzebna, wyrzucając z pamięci teatralne
fascynacje, często pozbawiając się podparcia w teatralnych tekstach. Nie bać
się głupich pomysłów, bo to, co na początku wydaje się głupie, zdarza się, że
okazuje się mądre. To jest naprawdę trudne i wymaga jednak pewnej odwagi. Ale
jest to fascynujące. Jestem prostym teatralnym rzemieślnikiem, jednak zawsze
mam silny impuls, by zrobić coś zupełnie nowego.
MPK: Teatr Mumerus jest jednym z krakowskich teatrów
nieinstytucjonalnych. Z jakiego wsparcia państwo korzystają? Czy utrzymanie
teatru niezależnego w dzisiejszych czasach jest możliwe?
WH: Utrzymanie teatru niezależnego w dzisiejszych czasach
jest możliwe, czego jesteśmy chodzącym i żywym (jeszcze) przykładem. W tej
chwili to wygląda tak: dwa lata temu gmina Kraków przyznała nam wsparcie w
wysokości 40 tysięcy złotych rocznie, a od 2025 do 2027 roku będzie to po 50 tysięcy
rocznie, w ramach programu wsparcia grup nieinstytucjonalnych prowadzących
stałą działalność. I to wsparcie jest chyba jednym z najniższych dla grup
prowadzących działalność tego typu, co my. To nam pozwala na zagranie 12, góra 15
spektakli rocznie, plus dwa koncerty i jeden tak zwany teatr faktu. I tę
dotację mamy zagwarantowaną na podstawie umowy z gminą do 2027 roku. Co będzie
dalej – nie wiem.
Dotacja, o której mówię, jest przeznaczona tylko na scenę
repertuarową, czyli na granie tego, co już mamy (a mamy w tej chwili w
repertuarze 7 spektakli, czyli nie tak mało). Ale przecież chcemy robić nowe
rzeczy. Przez 25 lat naszej działalności zwracaliśmy się do różnych instytucji:
Województwa Małopolskiego, Ministerstwa Kultury, Narodowego Centrum Kultury,
programów europejskich i współpracy międzynarodowej itd. I przypominało to koło
fortuny – ale statystycznie na 3–4 złożone wnioski jeden otrzymywał wsparcie. Jednak
w 2024 roku złożyliśmy 6 wniosków i tylko jeden został rozpatrzony pozytywnie,
tzn. Województwo Małopolskie przyznało nam 20 tysięcy złotych na organizację
cyklu spotkań, spektakli i koncertu związanych z naszym jubileuszem 25-lecia.
Zapewne dalej będę składał wnioski, bo chcąc zrobić nowy
spektakl nie mam innego wyjścia. Kiedyś zapytałem pewnej członkini komisji,
która latami, taśmowo, by tak rzec, odrzucała wszystkie nasze wnioski, czy
kiedykolwiek widziała jakiś nasz spektakl. Na co ona odpowiedziała mi, że nie
ogląda spektakli, bo ona jest od oceny wniosków, a nie od oceny działalności
teatru. Taka jest rzeczywistość i nie ma co liczyć, że wyraźnie się zmieni.
MPK: Czym jest dla pana teatr po 25 latach? Co uważa pan za
swój największy sukces w ciągu tylu lat działalności Teatru?
WH: Myślę, że największym sukcesem jest stworzenie zespołu aktorów
i muzyków, z których każdy wnosi swoje bezcenne indywidualne cechy, a
jednocześnie działa doskonały mechanizm współpracy. I chociaż sam jestem twórcą
wszystkich scenariuszy i reżyserem, współtwórcami są także oni. To, że się tak
dobrze rozumiemy, traktuję jako dar od losu.
Wielkim źródłem satysfakcji jest ponad 40 bardzo różnych realizacji,
bo i spektakli, i projektów międzynarodowych – także różnorodnych. Zagraliśmy przez
25 lat zapewne około dwóch tysięcy spektakli i innych projektów. To nie jest
tak mało, graliśmy nie tylko w Krakowie, ale także w wielu miejscach Polsce i
za granicą. Dla mnie osobiście, skromnego chłopaka z Cieszyna, dla którego
Kraków był zawsze miejscem odniesienia jako jedno z najważniejszych centrów
kultury europejskiej, to jest wielka satysfakcja, że mam tu autorski teatr. I
lepiej pod tym względem być nie może.
MPK: Który spektakl Teatru Mumerus uważa pan za
największe lub najtrudniejsze wyzwanie?
WH: Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć, gdyż nie potrafię
tego w ten sposób ocenić, bo właściwie każdy z nich był moim największym
wyzwaniem. Ale ja bym nie użył słowa „najtrudniejszym”, bo praca w teatrze
sprawia mi przyjemność i nie licząc tej administracyjnej strony, o której
mówiłem przed chwilą, ta praca przychodzi mi dość łatwo. Ja to po prostu kocham
robić.
MPK: A czy jest taki projekt artystyczny, którego
realizacja jest pana marzeniem?
WH: Może jako realista opowiem o swoich planach na
najbliższy czas, chociaż rzeczywiście na razie lepiej je zostawić na półce z
marzeniami, dopóki nie ma rozstrzygnięcia urzędniczych wniosków, o których już
była mowa.
Chciałbym zrobić spektakl oparty na poezji Marii
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, ściślej – cyklu wierszy w formie nawiązującej do
japońskiego haiku. Nazywa się ten cykl po prostu „Dancing”, gdyż każdy wiersz
opisuje inny taniec z lat międzywojennych: charlestona, fokstrota, tango itd. Przywołane i ułożone w precyzyjną strukturę
przez Pawlikowską-Jasnorzewską tańce, ich dynamika, budują dość dramatyczny
scenariusz. Poezję można przedstawiać na różne sposoby, jednak my nie chcemy
jej ani mówić, ani śpiewać. Pierwowzorem tego był nasz pokaz podczas
Krakowskiej Nocy Poezji [„excentrycy czyli wierszowany dancing według Marii
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, prezentacja odbyła się 12 października 2024 roku – przyp. MPK], podczas którego wytworzyła się dość
niesamowita energia pomiędzy publicznością a muzykami i aktorami, i
postanowiliśmy to kontynuować w postaci spektaklu repertuarowego. Podczas
realizacji tego wydarzenia odkryliśmy sporo różnych sposobów przekazywania
wierszowanych tekstów – innych niż mówienie bądź śpiewanie.
Jest też ciągle obecny Franz Kafka. Tym razem opowiadanie „Kolonia
karna”, o maszynie do wymierzania wyroków. Fascynuje mnie ta maszyna, a
konkretnie jak sprawić, aby była obecna na scenie bez pokazywania jej, tak, by powstawała
w wyobraźni widza. Jest to bezcenny materiał dla aktorów.
Chciałbym także zrobić spektakl, którego pierwowzór reżyserowałem
przed laty w Kielcach – „Małe Mahagonny” Bertolta Brechta z muzyką Kurta Weilla
[premiera 16 stycznia 1993, Teatr im. Stefana Żeromskiego – przyp. MPK]. Akcja, opowiedziana słowami i muzyką, odbywa
się na ringu bokserskim, a dzieje się w Mahagonny, mieście, gdzie można
zrealizować wszystkie marzenia, dopóki nie wyda się wszystkich pieniędzy. Z
tego spektaklu pochodzi chyba najbardziej znany song spółki Brecht/Weill „The Moon
of Alabama”. To wymaga oczywiście – jak na nasze
możliwości – sporych środków, bo muzyka musi być w żywym planie.
I na koniec: zastanawiamy się z zespołem, czy nie zrobić „Zemsty”
Aleksandra Fredry. I to bez żadnych uwspółcześnień, tak jak jest, bo jest
genialnie napisany i równie genialnie wymyślony teatralnie tekst. I może uda mi
się w końcu zrealizować małe marzenie, żeby samemu zagrać Rejenta.
MPK: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Wywiad został opublikowany na portalu „Dziennik Teatralny”
http://www.dziennikteatralny.pl/artykuly/po-prostu-kocham-to-robic.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz