Po pięciu tygodniach siedzenia na osiedlu Piastów
(56 m2 w bloku), kiedy wychodzenie z domu ograniczyłem do wyjścia do sklepu
spożywczego, rozglądając się trwożliwie, czy nie zatrzyma mnie jakiś patrol i ukarze mandatem
za nieumotywowane wyjście z domu, albo ktoś obkicha mnie, w każdym razie postanowiłem zdobyć się na odwagę i udać się
do centrum Huty. Po prostu odczułem nieodpartą potrzebę udania się do księgarni
i nabycia "Lalki" Bolesława Prusa.
A więc, jeśli chodzi o "Lalkę" Bolesława
Prusa, to dwukrotnie, by tak rzec, podchodziłem do nabycia. Najpierw w
czwartek. Postanowiłem podjechać tramwajem, który w godzinach południowych, z
powodu - jak podały władze - mniejszego zainteresowania, jeździ z Piastów do Huty
raz na godzinę. Tramwaju nie było, był za to autobus zastępczy, który akurat
odjeżdżał z przystanku, więc nie patrząc, co jest w środku - wskoczyłem do
wnętrza pojazdu. A tam! pandemonium tłoku, tłum postaci w maskach, które kleją
się do siebie, więc nie mogłem przepchać się do automatu z biletami,
chrząknąłem, czym wywołałem popłoch kiwającej się obok mnie damy z dwoma
torbami i wysiadłem na następnym przystanku. Przejechałem ten jeden przystanek na gapę, ale wyrzutów sumienia nie mam, skoro
na miesięczny bilet, kupiony 12 marca zdążyłem przejechać dwa lub trzy razy. O
zwrot za niewykorzystany bilet miesięczny się nie ubiegałem, bo postanowiłem
pańskim gestem zasponsorować Gminę Kraków.
A co do "Lalki" Bolesława Prusa, to
postanowiłem pójść do Huty piechotą. Ale po kwadransie intensywnego marszu
bawełniany knebel, który noszę na twarzy, tak nasiąknął wilgocią wydychanego
powietrza, że do twarzy się przykleił i zacząłem się dusić. Mało tego -
wszystkie żyjątka, mikroby i zarazki, które zdążyły się nagromadzić z jednej i
drugiej strony owej białej szmaty, jakby się umówiły i zaczęły tę szmatę
pociągać za sobą, w głąb mojej jamy ustnej, aby kompletnie ją zakleić. A zdjąć tej
maski, aby odetchnąć na chwilę - nie mogę, bo grozi mi za to kara w wysokości
moich ubiegłorocznych dochodów. W każdym razie tego dnia zrezygnowałem z
pójścia do księgarni i ostatkiem sił, znużony wędrowiec, po godzinie wróciłem
do domu.
Wracając do "Lalki" Bolesława Prusa -
następnego dnia, czyli w piątek kupiłem w aptece szykowną maseczkę po dwa
pięćdziesiąt na promocji i postanowiłem zrobić sobie wycieczkę, czyli pójść
piechotą - jakieś czterdzieści minut szybkiego marszu. Nie powiem: było bardzo przyjemnie, piękna wiosenna
pogoda, na ulicach sami zamaskowani (no, nie wszyscy), na bazarze w Bieńczycach
narodu sporo, kupiłem kotlet schabowy, kluski śląskie i ogórki małosolne, które
- zaraz po przeczytaniu pierwszego
rozdziału "Lalki" Bolesława Prusa - podgrzałem i zjadłem. Ale nie
wybiegajmy zbytnio w przyszłość.
A "Lalkę" Bolesława Prusa chciałem
przeczytać (w szkole i na studiach oczywiście czytałem, bo to przecież lektura,
ale to było dawno i chyba w nieco innym życiu), gdyż w telewizji dają serial
Ryszarda Bera z 1977 roku z Małgorzatą Braunek i Jerzym Kamasem w rolach
głównych. Ponieważ jestem bałwochwalczym wielbicielem filmu Wojciecha Hasa z
Beatą Tyszkiewicz i Mariuszem Dmochowskim (1968 r.) serial wydawał mi się jakąś
uzurpacją. Tymczasem nie - udało się stworzyć dzieło, moim zdaniem kompatybilne
z filmem Hasa (a dla mnie oba filmy są kongenialne powieści Prusa). Porównywanie
duetów aktorskich z jednego i drugiego filmu: Dmochowski - Kamas, Tyszkiewicz -
Braunek, Fijewski - Pawlik (tu, mimo wszystko, lekkie wskazanie na Pawlika),
Kreczmar - Karewicz, Gołas - Wołłejko,
Alina Janowska i Halina Kwiatkowska etc., etc. to rozkosz niepomierna. Zdzisław Maklakiewicz zagrał w obu filmach,
tylko różne role. Fascynujące jest również porównanie dwóch różnych sposobów
obrazowania świata poprzez autorów zdjęć: Stefana Matyjaszkiewicza (film Hasa)
i Jacka Korcellego (film Bera). A muzyka - z jednej strony Wojciech Kilar
(Has), z drugiej Andrzej Kurylewicz (Ber, zresztą motyw z tego filmu jest
bardzo popularny). W kompleksy wpędza mnie, od czasu do czasu zajmującego się od
czasu do czasu pisaniem scenariuszy do spektakli , adaptacja prozy Prusa dla
filmu: Kazimierz Brandys (dla filmu Hasa, który był zresztą współautorem adaptacji)
oraz małżeństwa Jadwigi Wojtyłło i Aleksandra Ścibor - Rylskiego (film Bera).
To, co najbardziej fascynuje, wzbudza podziw i - co tu ukrywać - zazdrość, to
umiejętność wyciągnięcia z kilkustronicowych nieraz partii dialogów czy też
monologów kilku zaledwie zdań i umieszczenie ich w adaptacji, ale takich zdań,
takiej części, która odbija całość.
A "Lalkę" Bolesława Prusa kupiłem za 18,90
z napisem na okładce: "lektura opracowanie polecane przez nauczycieli i
egzaminatorów" i z uwagami na marginesach jak na przykład: "Mowa
ezopowa - aluzja do powstania styczniowego", "Ignacy Rzecki -
przedstawienie postaci", "Mraczewski - wygląd", "Rzecki -
zabawa lalkami - topos theatrum mundi", "Rzecki - refleksje na temat
życia", "Izabela Łęcka - stosunek do pracy" itp.
Co tu dużo ukrywać: "Lalka" Prusa będzie
pożywieniem na najbliższe kilka miesięcy. Postawiłem na półce podręcznej obok
innych językowych żywicieli prozą: "Trylogii" i "Krzyżaków"
Sienkiewicza, "Ziemi obiecanej" i "Chłopów" Reymonta. Na dobry początek całość "Lalki"
przeczytałem w trzy noce (rozkosze bezsenności!), teraz będę mógł delektować się cytatami, jak na przykład
poniższy. To scena, gdy kupiec Wokulski przychodzi do Żyda, Szlangbauma, aby
ustawić przetarg na kamienicę (na którym zresztą Wokulski straci). Stary Szlangbaum
(w filmie Hasa jest on fantastycznie zagrany przez Tadeusza Kondrata) rzecze do
Wokulskiego:
"Żebym ja pana nie znał, tobym myśłał, że pan robi zły interes; ale że
ja pana znam, więc ja sobie myślę, co pan robi... dziwny interes (... ) Git!...
Ja panu dam licytanta, co on za piętnaście rubelków podbije cenę domu. Bardzo
porządny pan, katolik, tylko jemu nie można dawać vadium do ręki... Ja
panu dam jeszcze jakie dystyngowane damę, co także za dziesięć rubelków będzie
podbijać... Ja mogę dać jeszcze z pare żydki, po pięć rubelków... ".
Siłę prozy poznaje się po jej brzmieniu, melodyczności, rytmie i pulsacji
gdy mówi się ją na głos. Spróbujcie przeczytać ten kawałek, ale powoli
zwracając szczególnie uwagę na pauzy jakie wyznaczają kropki, przecinki,
wielokropki w wykrzykniki. Usłyszycie (i nawet zobaczycie) wtedy obraz pewnej
społeczności: katolik, co mu nie można dawać pieniędzy do ręki, dystyngowana
dama za dziesięć rubli do wzięcia i parę
- jak się wyraził Aleksander Głowacki ustami wykreowanego przez siebie
starego Żyda - żydków po pięć rubli...
No więc, jeśli chodzi o "Lalkę" Bolesława Prusa to zawiera ona w
sobie, ale w szczegółach, nie w całości, duży potencjał teatralności. Co wcale
nie znaczy, że należy od razu rzucać się na sceniczną adaptację, może lepiej
ten teatr rozegrać przed samym sobą, raz czytając tylko oczyma, raz na głos.
Ech, ubrać się w maskę, założyć czarne rękawiczki i pomaszerować na
targowisko Tomex od czasu do czasu powtarzając na głos przytoczony powyżej
fragment "Lalki" Bolesława
Prusa. To jest dopiero twórcze życie! Git!
Felieton z cyklu "Lizanie szafy" publikowanym na portalu "Dziennik Teatralny"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz