W końcu zdecydowałem się na obejrzenie "Powidoków"
Wajdy. Bałem sie tego filmu, dlatego że do Wajdy mam stosunek bałwochwalczy i
to od 1970 roku, kiedy jako kilkunastoletni chłopiec zachwyciłem się "Popiołami".
Bałem się rozczarowania, które towarzyszyło mi kiedy zobaczyłem
"Katyń" i "Wałęsę", bo to były pomniki, a nie filmy. Bałem
się, że film o Strzemińskim będzie kolejnym pomnikiem.
To arcydzieło, jeden z najlepszych filmów Mistrza, który stawiam
na równi z "Kanałem", "Popiołem i diamentem", Krajobrazem
po bitwie", "Weselem", "Brzeziną", "Ziemią
obiecaną", "Człowiekiem z marmuru", "Bez znieczulenia",
"Dantonem", "Wielkim tygodniem", "Panem Tadeuszem"
, "Wyrokiem na Franciszka Kłosa" i "Zemstą" (to taki mój
prywatny Olimp filmowy). Film, którego głównym bohaterem jest sztuka: plama,
linia, kolor - i dramat pomiędzy tymi formami a człowiekiem (nie tylko twórcą,
ale i odbiorcą). Nie spodziewałem się, że aż tak główną rolę zagra Bogusław Linda,
bo to co najważniejsze w postaci Strzemińskiego zagrał on bez słów:
spojrzeniem, gestem, grymasem na twarzy. W ogóle aktorsko film jest znakomity i to w
każdym epizodzie (których zresztą jest większość, za to jest ich sporo), bo
wszyscy zagrali z pokorą, dyskretnie, okazując szacunek wobec historii, która
wydarzyła się blisko 70 lat temu. Zniewala pietyzm z jakim zrealizowano ten
film.
Jest jeszcze inny bohater tego filmu - poza malarstwem Strzemińskiego
- muzyka Andrzeja Panufnika, kolejnego, by tak rzec wyklętego przez komunizm,
twórcę.
"Powidoki" to piękno w czystej formie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz