Pisząc wnioski o dotacje (chleb powszedni dla szefa
niezależnego teatru), trzeba też napisać coś o tym szefie (tzn. o sobie), i tak
grzebiąc, zorientowałem się, że wczoraj minęła 30. rocznica od mojego debiutu
na scenie instytucjonalnej: "Pluskwa" Majakowskiego w Teatrze im.
Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim (był to też mój dyplom w PWST w Krakowie).
W tym czasie, aby zdobyć dyplom i uprawnienia reżyserskie,
adept tej sztuki musiał zrobić dwa przedstawienia: warsztatowe i dyplomowe, oba
oceniane w PWST. Na warsztat zrobiłem w "Estradzie Krakowskiej"
"Freuda teorię snów"
Cwojdzińskiego - jakoś tak blado mi to wyszło, no to mi powiedzieli,
żebym coś jeszcze zrobił - no to zrobiłem "Operę za 3 grosze" jako
niezależną produkcję Spółdzielni Pracy Żaczek i klubu Rotunda. Tu sił i środków
starczyło na zrobienie porządnie mniej więcej połowy przedstawienia - więc
komisja zaliczyła mi pół Freuda i pół Brechta i tak mi wyszedł cały warsztat. Zaliczyli, ale powiedzieli:
"Dyplom masz, kolego, zrobić w normalnym, instytucjonalnym teatrze z
dyrektorem i aktorami na etatach. Żadnych offów, żadnej awangardy". No i racja,
ale jak to zrobić? I akurat nadarzył się
dyrektor teatru w Gorzowie, Antoni Baniukiewicz, który zaproponował
studentom ostatniego roku reżyserii PWST w Krakowie reżyserowanie w swoim
teatrze, obiecując złote góry i nieograniczone niemal środki (słowa dotrzymał).
Właściwie z mojego roku tylko ja do roboty w tym Gorzowie się zapaliłem (jak by
nie było, 600 km od Krakowa), a że zafascynowany byłem sztuką i literaturą rosyjską
lat dwudziestych XX wieku (co do teraz mi nie przeszło), wybrałem
"Pluskwę" Majkowskiego - gigant, dwie części, kilkanaście zmian
scenerii i jeszcze kilkadziesiąt osób na scenie. W dodatku, kiedym jechał do
tego Gorzowa pociągiem, na jakiejś działce zauważyłem tramwaj, który służył
jako domek. Mówię więc dyrektorowi Baniukiewiczowi o tej "Pluskwie",
on tylko pokiwał głową, i jeszcze o tym tramwaju, że bym go chciał na scenę do
spektaklu, on na to, że da się zrobić, i
że proponuje mi świetnego scenografa (tak zaczęła się wieloletnia współpraca z
Januszem Tartyłłą, scenografem, malarzem, pisarzem i jeszcze śpiewakiem
operowym na dodatek). A muzykę (w żywym planie) napisał Zygmunt Konieczny
(który jeździł w tym celu z Krakowa do Gorzowa), tak więc ekipa była niezła. Do
tego – całkiem nieoczekiwanie – świetny zespół aktorski. (Niestety, kilku wykonawców
głównych ról: Wojciech Deneka, Danuta i Krzysztof Malinowscy, Wiesław
Sokołowski, Marek Pudełko, Piotr Krawczyk już odeszło z tego świata).
Premiera się zbliża, próby generalne, a tu jeszcze trzeba
przejść przez cenzurę. Wyjaśnienie dla młodzieży - w owym czasie, aby spektakl
mógł być zaprezentowany publicznie, na egzemplarzu musiała być przybita
pieczątka Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk - przychodzili
więc na próby generalne ludzie z tegoż urzędu, zresztą na ogół nieźle się znali
na teatrze, mówili co można, a co nie, negocjowali i w końcu dawali tę
pieczątkę. W "Pluskwie" jest scena wesela, kiedy wpada wysłannik
jakiegoś tam ważnego towarzysza i w zastępstwie składa życzenia młodej parze.
Wymyśliłem, że będzie to czekista, w skórzanym płaszczu z naganem w ręce i
kompletnie pijany zwali się na scenę razem z wyrwanymi z futryny drzwiami . Na
stole postawiłem całe rzędy butelek, licząc w chytrym planie, że jako
najczęściej kwestionowany w sztukach rosyjskich element przyciągną uwagę i bez
bólu je usunę, a oni nie zauważą tego nawalonego czekisty na drzwiach. Cenzor jednak
od razu kazał zdjąć drzwi z czekistą (butelki zresztą też). Byłem zbyt dumny ze swego pomysłu (potem
dowiedziałem się, że był to ulubiony chwyt Meyerholda), żeby oddać go bez walki.
A cenzor uparcie, że nie puści spektaklu. Wtedy scenograf Janusz T.
zadeklarował, że zadzwoni gdzie trzeba (tzn. do Warszawy). Otóż znał on skądś bardzo
wysoko postawionego członka biurka czy inkszego plenuma - i jest piątek późny
wieczór, on dzwoni z Gorzowa do Warszawy do owej partyjnej ekscelencji, która,
sądząc po rozmowie, była już mocno nietrzeźwa i w te słowa do scenografa:
"Daj mi tego dupka, albo nie... zadzwonię do jego szefa. Cześć!". Za
chwilę telefon: "Tu E-24 z Głównego Urzędu.... itd. z Warszawy, poproszę
cenzora z Gorzowa". "Tu B 53, delegatura Gorzów". "Zwolnić
"Pluskwę" w Teatrze im. Osterwy bez ingerencji". No bo oni
rzeczywiście posługiwali się pseudonimami litera -cyfry, tak jak w Klossie.
Premiera się odbyła, ale jeszcze przedstawienie musiało być
przyjęte przez komisję PWST w Krakowie w składzie prof. Jan Maciejowski
(promotor) i prof. Jerzy Goliński (recenzent). Obaj nie najmłodsi już wtedy
panowie przyjechali specjalnie z Krakowa
do Gorzowa, z uwagą obejrzeli, pogadali życzliwie ... pięknie.
I jeszcze jedna
historyjka związana z pobytem prof. Golińskiego, wtedy dziekana Wydziału Reżyserii. Przed spektaklem poszliśmy do teatralnego
bufetu, siadamy i podchodzi do mnie odtwórca głównej roli - Prysypkin w postaci
nieodżałowanego Wojtka Deneki. Mówi, że wpadł na pomysł, aby taką a taką scenę
zagrać tak a tak. Na to ja, że świetnie, tylko
jak to proponowałem wcześniej, to się sprzeciwiał. Wojtek poszedł, a
prof. Goliński do mnie: "Jednak jest pan głupim chu.em, panie
Wieśku". "Tak tak, wiem, panie profesorze, ale dlaczego tym razem?".
"Bo jeśli aktor uważa pana propozycję za swoją i jest przekonany, że to on
to wymyślił, to odniósł pan wielki sukces jako reżyser". I to była jedna z
najważniejszych lekcji reżyserii, jakie otrzymałem w krakowskiej PWST.
Za ten spektakl, pracę magisterską i obronę dostałem piątkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz